Decyzją internautów Wydział Transportu został pierwszym bohaterem nowego cyklu #MójWydziałPW. Zapraszamy w podróż po wspomnieniach, anegdotach, ciekawostkach i historii Wydziału, opowiedzianej przez jego studentów, absolwentów i pracowników.
Wydział Transportu – krótka historia
Początki nauczania w zakresie komunikacji w Politechnice Warszawskiej realizowano na Wydziale Inżynierii. W 1948 roku powołano Wydział Ruchu Kolejowego, który rok później został przemianowany na Wydział Komunikacji.
Teraz takich zestawień już nikt nie prowadzi… Według danych dotyczących pochodzenia społecznego studentów Politechniki Warszawskiej, w roku akademickim 1954/1955 na Wydziale Komunikacji większość stanowili żacy wywodzący się z inteligencji pracującej (50,2 proc.), a w dalszej kolejności studenci pochodzenia robotniczego (31,1 proc.), chłopskiego (16,5 proc.) i rzemieślniczego (1,8 proc.).
Po przeprowadzonej w 1970 roku reorganizacji w Politechnice Warszawskiej na Wydziale Maszyn Roboczych i Pojazdów powołano Instytut Transportu. Od 1972 roku był on samodzielną jednostką organizacyjną na prawach Wydziału. Dwadzieścia lat później uchwałą Senatu PW przekształcono go w Wydział Transportu. Obecnie Wydział składa się z ośmiu zakładów naukowo-dydaktycznych: Zakład Eksploatacji i Utrzymania Pojazdów (EiUP), Zakład Infrastruktury Transportu (IT), Zakład Inżynierii Transportu Lotniczego (ITL), Zakład Logistyki i Systemów Transportowych (LiST), Zakład Podstaw Budowy Urządzeń Transportowych (PBUT), Zakład Sterowania Ruchem (SR), Zakład Systemów Informatycznych i Mechatronicznych w Transporcie (SIMT), Zakład Telekomunikacji w Transporcie (TWT).
Wydziałowe anegdoty
Poważne sympozjum na temat katastrof kolejowych, goście z zagranicy, referaty, etc. Przyszedłem na nie ot tak z ciekawości, usiadłem w ostatnim rzędzie i słucham. Obok mnie siedzi profesor S. wyraźnie zmęczony, gdyż podrzemuje. Referat wygłasza bliżej mi nieznany profesor. Mówi bardzo ciekawie – omawia pewien rodzaj katastrof kolejowych, w których to ostatni wagon ulega największym zniszczeniom. Pan profesor S. budzi się nagle i pyta:
– Co on mówi?
– Mówi, że w takich katastrofach najgorzej wychodzi ostatni wagon.
– To dlaczego go się po prostu nie odczepia?
Genialne. Że też nikt na to nie wpadł?
_____
Zostałam zaproszona na rozmowę o pracę. Prodziekanem ds. Nauczania był wówczas prof. Tadeusz Szucki. Zadał mi tylko jedno pytanie:
– Czy Pani to na pewno będzie przychodziła do pracy?
I tak od 27 lat przychodzę, ponieważ obiecałam Panu Profesorowi.
_____
Miejsce: wejście do gabinetu Dyrektora Instytutu. Stoi przed nim małżeństwo profesorów – obecny i były dyrektor Instytutu. Podchodzi Pan docent i jako dobrze wychowany człowiek wita się z Panią Profesor, całuje ją w rękę i następnie podaje rękę Panu Profesorowi, jednocześnie kończąc rozmowę z Panią profesor. Widząc Panią Profesor i czując rękę Profesora bezwiednie całuje ją. Profesor znany z poczucia humoru mówi:
– Rysiu nie trzeba wyrażać aż takiego szacunku.
W tym momencie wszyscy wybuchają śmiechem…
_____
Docent, znany miłośnik motoryzacji, był właścicielem samochodu marki Trabant. Postanowił wybrać się samochodem do Instytutu, z którym współpracował. Wraca po kilku godzinach i co widzą koledzy? Samochód ma poważnie uszkodzony przód, a zderzak przedni leży wewnątrz samochodu. Pytają więc:
– Tadziu co się stało?
– Jechałem alejami Jerozolimskimi i miałem zamiar skręcić w prawo. Zająłem więc pozycję za jadącym przede mną autobusem miejskim.
– No i co się stało dalej? – dopytują koledzy.
– Nic. Jak się okazało był przystanek. Autobus się zatrzymał a ja nie. I to są tego skutki – odpowiedział.
_____
Ten sam Docent pewnego roku w sylwestra wraca do domu na Krakowskim Przedmieściu. Po zmianie świateł wjeżdża na skrzyżowanie z ulicą Nowy Świat i widzi kolegę z Politechniki Warszawskiej. Wychodzi ze swojego samochodu, podchodzi do kolegi i zaczyna mu składać życzenia noworoczne. Stojąca wtedy na skrzyżowaniu milicjantka podbiega wołając:
– Co panowie robicie! Proszę opuścić skrzyżowanie!
Pan docent oburzony odpowiada:
– Czy Pani nie wie, że dzisiaj składa się życzenia?
Zaskoczona milicjantka wydusiła z siebie:
– No już dobrze, ale proszę to robić szybko.
_____
Kilku pracowników Wydziału Transportu szło ulicą Noakowskiego. Zagadani, pomylili bramy i zamiast do Działu Administracji PW weszli do przychodni chorób wenerycznych.
Ba! Wejść łatwo, ale jak tu wyjść! Wychodzą na ulicę i oczywiście natykają się na grupę studentów, którzy mówiąc im „dzień dobry” ostentacyjnie spoglądają na tabliczkę z napisem: Przychodnia Chorób Wenerycznych. Oddalając się szybko w przeciwną stronę, usłyszeli za sobą komentarz:
– Nie… no w końcu każdemu może się przytrafić…
(Wojciech Bańko)*
_____
W latach siedemdziesiątych prowadziłem wykład z matematyki dla studentów pierwszego roku Instytutu Transportu (obecnie Wydział Transportu). Jednym ze studentów był syn osoby bardzo wysoko postawionej w hierarchii władzy państwowej, o czym nie wiedziałem. Dowiedziałem się o tym od jednego z pracowników dopiero po oblaniu przez studenta egzaminu po pierwszym semestrze.
Przed rozpoczęciem pierwszego wykładu na drugim semestrze student wstał i przy całej Sali powiedział, że został na egzaminie potraktowany niesprawiedliwie. Był dobrze przygotowany i powinien otrzymać przynajmniej ocenę dostateczną. Odpowiedziałem studentowi, że postawił mnie w bardzo trudnej sytuacji, oskarżając publicznie (wobec około 100 osób na Sali) o nieuczciwość i niesprawiedliwość oceny.
– Sądzę, że przysługuje mi prawo do obrony. Zapraszam pana zatem do tablicy. Zadam panu takie pytania, jakie zadawałem kolegom na egzaminie. Pragnę dodać, że nie ja będę oceniał pańskie odpowiedzi. Ocenę pozostawiam całej Sali.
Student gwałtownie zaprotestował przeciwko tej formie egzaminu, twierdząc, że nie jest przygotowany do egzaminu tu i teraz. Cała sala zareagowała jednak spontanicznie i zażądała pójścia do tablicy. Zadałem studentowi trzy pytania, po czym zwróciłem się do Sali:
– Kto z państwa jest za zaliczeniem egzaminu proszę o podniesienie ręki.
Żadna ręka nie uniosła się do góry. Podziękowałem studentowi i rozpocząłem wykład.
(Edmund Pluciński)*
*) Anegdoty pochodzą z książki „Refleksja i uśmiech” autorstwa Edmunda Plucińskiego (Oficyna Wydawnicza Politechniki Warszawskiej, Warszawa 2014)
Wydziałowe ciekawostki
Ukochana Pani z dziekanatu
Tomasz napisał do nas: mgr Ewa Bieńko ukochaną Panią z Dziekanatu? Bezapelacyjnie! Zawsze uśmiechnięta i pomocna. Kieruje pracą Dziekanatu po mistrzowsku. Jak to powiedział kiedyś Dziekan Wydziału Transportu, prof. dr hab. inż. Wojciech Wawrzyński: Dziekanat pod kierownictwem Pani Ewy jest jak dobra muzyka w filmie – niezauważalny.
Nic dodać, nic ująć 🙂
_____
Rondo, okrąglak, rotunda…
Wiele określeń – jedno miejsce. To zwyczajowe nazwy charakterystycznego, centralnego punktu holu Nowej Kreślarni, jakimi operują studenci i pracownicy Wydziału Transportu. To popularne miejsce spotkań studentów i „okno na świat” dla osób przebywających w wydziałowej szatni na poziomie -1 🙂
_____
Wykładowca o telewizyjnym głosie
Jego głos słyszymy w stołecznych tramwajach i autobusach, w serialach, filmach, reklamach radiowych i telewizyjnych. Mieli okazję słyszeć go również studenci Wydziału Transportu. Mowa o jednym z najpopularniejszych polskich lektorów filmowych, radiowych i telewizyjnych – Tomaszu Knapiku. W wywiadzie opublikowanym w 2000 r. w miesięczniku Politechniki Warszawskiej o swojej pracy wykładowcy mówił:
Dobremu wykładowcy przede wszystkim potrzebna jest wiedza. Trzeba znać przedmiot i trzeba wiedzieć, co się chce przekazać. Ja akurat jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że kończyłem Wydział Elektryczny, a pracuję na wydziale nie-elektrycznym, czyli moja wiedza sięga daleko poza tematykę moich wykładów. Jestem więc w komfortowej sytuacji.
Na pytanie „Lektor powinien mieć nienaganną dykcję, a czy pomaga ona Panu w wykładach?” Tomasz Knapik z kolei odpowiedział:
Pewnie że tak! Chociaż wykład bardziej mnie męczy niż czytanie filmu normalnym, spokojnym głosem. Podczas wykładu natomiast mówię pełnym głosem, do dużej sali, więc „zużywam” gardło. Studenci na ogół przychodzą na moje wykłady, ale może to już nie kwestia dykcji – powiem nieskromnie – ale jakiś głębszych wartości.
Trzeba kochać swój zawód
Nie toleruje ściągania, a studenci go uwielbiają. Ma wykształcenie techniczne, a jego pasją jest historia. Rozmawiamy z prof. nzw. dr. hab. inż. Mirosławem Naderem, który od trzech lat otrzymuje tytuł „Najlepszego wykładowcy” Wydziału Transportu w plebiscycie Złotej Kredy.
W trzech ostatnich edycjach plebiscytu Złotej Kredy studenci uznali Pana Profesora najlepszym wykładowcą Wydziału Transportu. Gdzie tkwi tajemnica tego sukcesu?
Trzeba przede wszystkim kochać to, co się robi. Zostałem nauczycielem akademickim, bo o tym marzyłem. Lubię młodzież i lubię wykładać. Przygotowuję się do wykładów tak, aby odbywały się one w sposób zorganizowany. Trzeba mieć wiedzę uporządkowaną i tak mówić, by nawet trudne rzeczy stały się łatwe. Wiem z doświadczenia, że nie wszystkim się to udaje. Pamiętam ze swoich studenckich czasów, że czasem proste rzeczy okazywały się niepotrzebnie zagmatwane. Czyli recepta na dobrego wykładowcę jest następująca: kochać swój zawód, kochać młodzież, starać się przekazać wiedzę jak najlepiej i być dobrze przygotowanym do wykładów, ale i odrobinę elastycznym i trzeba naturalnie uśmiechać się.
Istotna jest chyba również komunikacja ze studentami?
Kwestia komunikacji jest bardzo ważna. Albo się czuje, że się trafia swoim przekazem do słuchaczy, albo nie. Poprzez interakcję wzrokową możemy od razu odczuć, czy od pierwszego wykładu nawiązaliśmy kontakt. Staram się o przedmiocie mówić w kontekście wydziału, zastosowania praktycznego, trochę oplatam go historią uczelni, wydobywam różne rzeczy związane z tradycją. Staram się w ten sposób uatrakcyjniać moje wykłady. Przeciągając wykład o minutę, czy dwie można zawsze sprzedać bardzo ciekawe informacje. Nieraz to zaciekawia studentów i pytają o więcej. Myślę więc, że to jest dobry kierunek.
Czy wiedza z wykładów trafia do studentów?
Widać, że poziom odpowiedzi studentów chodzących na wykłady jest wyższy i są lepiej przygotowani do egzaminów w sesji. Widocznie wykłady były pomocne do przygotowania się merytorycznego do egzaminu. Jest też taka grupa studentów, która namiętnie korzysta z zasady, że wykład nie jest obowiązkowy. Niestety takie podejście okazuje się czasem błędne, bo tacy studenci czasem nie wiedzą nawet, z czego się przygotować do egzaminu. Pierwszy termin jest dla nich egzaminem próbnym, żeby jedynie „opukać” zagadnienie i na kolejnym dopiero przychodzą zorientowani, jakich pytań można się spodziewać.
Czy lubi Pan przedmioty, które Pan wykłada?
W większości sam je opracowałem, więc je bardzo je lubię i nie sprawiają mi kłopotu. Często wciągam też studentów do współpracy, by mogli w aktywnej formie uczestniczyć w ćwiczeniach. Próbuję, aby część łatwiejszych zagadnień sami opracowywali w konsultacji ze mną i wygłaszali podczas zajęć. Dzięki temu mogą się nauczyć prezentowania swoich poglądów przed grupą, bo nie mają zbyt wielu okazji ćwiczenia takich umiejętności. Okazuje się, że czasem występujemy publicznie, a tu nagle przeszkadza globus hystericus i brakuje nam tchu. Trzeba się przełamać i studenci podczas zajęć tego dokonują. Przydaje się to w przyszłości, a ja uznaję to za część procesu dydaktycznego kształcące dodatkowe umiejętności.
Toleruje Pan spóźnienia?
Niektóre spóźnienia można usprawiedliwić chorobą, wypadkiem, lub innym zdarzeniem losowym – wtedy nie można patrzeć na regulamin. Byłem bardziej elastyczny od wielu kolegów pod tym względem. Pamiętam, że kiedyś spojrzałem o chwilę spóźnionego studenta, który nie chciał pisać sprawdzianu. Zapytałem go o co chodzi. Odpowiedział, że nic już nie ma sensu i planuje przerwać studia. Zaprosiłem go po zajęciach do pokoju, popatrzyłem w indeks, a tam same dobre oceny. Okazało się w rozmowie, że jeden z jego przyjaciół miał wcześniej wypadek i zginął wraz z dwoma innymi kolegami i koleżanką. Porozmawialiśmy po męsku. Powiedziałem mu, że już nic nie wróci im życia, ale trzeba zająć się swoim życiem. Poprosiłem go, by przez tydzień nie myślał o moich zajęciach, a po tygodniu przyjdzie na konsultacje i nadrobimy zaległości. Wystarczyło podać mu rękę w trudnej życiowo chwili. Po kilku dniach załamanie minęło i jest obecnie absolwentem naszej Uczelni. Wychodzę z założenia, że każdy z nas może mieć różnorodne problemy osobiste. Uśmiechnijmy się do siebie, regulamin wszystkiego nie załatwi, miejmy więcej czasu dla młodzieży, oceny wpisuję nie tylko w godzinach konsultacji. Dzisiaj przecież wielu studentów pracuje, szanujmy także ich czas. Staram się podchodzić w sposób indywidualny do każdego studenta. Dzięki takiej postawie studenci wobec mnie również wykazują się dużą szczerością i zaufaniem. Często jestem dla nich doradcą.
Bardzo różni się współczesny student od tego sprzed kilkudziesięciu lat?
Współcześni studenci żyją w innych czasach, są otoczeni inna technologią i inną wiedzą. Tej wiedzy do zdobycia jest obecnie więcej. Student z okresu międzywojnia, gdy uczył się chemii, fizyki, matematyki, wytrzymałości materiałów, geometrii czy elektrotechniki miał na pewno mniej materiału do przyswojenia. Studenci muszą znaleźć teraz metodę na opanowanie większego zakresu materiału, są zatem w gorszej sytuacji. Dlatego jestem zdania, że studenci powinni wykorzystywać nowe technologie. Choć oczywiście bez przesady. Pamiętam, gdy podczas egzaminu jeden z moich studentów udawał, że miał złamane przedramię. Okazało się, że w gipsie miał odbiornik, a ktoś z korytarza nadawał odpowiedzi. Niestety w przypływie emocji rozregulował mu się system i zaczął bardzo głośno działać, a biedny student nie potrafił tego wyłączyć. Śmiech na cała salę. Student przeprosił i wybiegł szczerze zawstydzony.
Ściąganie u Pana Profesora raczej nie przejdzie?
Studenci wiedzą, że nie toleruję ściągania. Traktuję to jak kradzież i zwykłe oszustwo. Gdy mówimy o etyce zawodu, wiemy co wypada robić, a czego nie wypada. Od razu definiujemy relacje w zakresie pewnych obyczajów akademickich. Pozwalam natomiast na używanie niektórych pomocy np. norm, które się co kilka lat zmieniają. Tak formułuję zadania egzaminacyjne, by można na nie odpowiadać problemowo. W przypływie stresu i emocji można popełnić wiele błędów, ale w życiu zawodowym też często występują emocje.
Nie każdy wie, że jest Pan Profesor pasjonatem historii, a prywatne zbiory mogą konkurować z niejednym muzeum. Skąd ta pasja?
Historią byłem zarażony od bardzo dawna. Wpływ na to miał klimat rodzinny. Tradycja była bardzo ważna w mojej rodzinie w życiu codziennym. Kilku członków mojej rodziny brało udział w powstaniach narodowych, także wojnie polsko-bolszewickiej i w drugiej wojnie światowej. Patriotyzm i tradycja historyczna przenosiły się i na moje wychowanie. Wiedziałem wcześniej niż moi rówieśnicy o Katyniu. To mnie w tamtym okresie prowokowało do zadawania pytań, by poszerzyć swoją wiedzę historyczną. Na studiach stwierdziłem, że nie można zbierać wszystkiego, przecież są muzea. Zainteresowałem się zatem wąską tematyką – historią uczelni wyższych z okresu międzywojnia i współczesnego. Poza historią Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego zająłem się innymi uczelniami polskimi i europejskimi. Trochę się pochwalę, ponieważ w swojej kolekcji posiadam różne dokumenty sięgające początków szkolnictwa w Polsce; statuty, programy nauczania, indeksy, legitymacje, akty ślubowania akademickiego, medale okolicznościowe, czapki studenckie, odznaki i szpady korporacji studenckich, znaki kół naukowych, różne dyplomy, nominacje profesorskie, odznaki i medale wojskowe i wiele innych ciekawych rzeczy, które udostępniam Muzeum Politechniki Warszawskiej i innym. Posiadam też spory księgozbiór z zakresu historii Uczelni, historii sztuki, filozofii, heraldyki, wybranej literatury i inne. Mam nadzieję, że wszystko kiedyś przeczytam, bo jest to niezwykle interesujące. Pewnie kiedyś będę chciał przekazać część moich zbiorów dla Muzeum Politechniki Warszawskiej.
Wydział Transportu – obecnie
Wydział Transportu – dawniej
Paweł Gregorczyk