Rozmawiamy z Bianką Siwińską – redaktor naczelną „Perspektyw”, pomysłodawczynią akcji „Dziewczyny na Politechniki!” i „Dziewczyny do ścisłych!” oraz programów wpierających kobiety w rozwijaniu ich karier w branży technologicznej.

Bianka Siwińska podczas konferencji prasowej inaugurującej tegoroczną edycję akcji „Dziewczyny na Politechniki!”, fot. BPI
Akcja „Dziewczyny na Politechniki!” ma 10 lat. Czy dzisiaj ta inicjatywa jest jeszcze potrzebna?
Po 10 latach na pewno wszystko się zmienia, zmienia się rzeczywistość, która nas otacza. Według mnie dziewczyny są dzisiaj bardziej świadome i mniej czują ograniczenia zewnętrzne. Część z nich wręcz dziwi się, czemu istnieje taka akcja jak „Dziewczyny na Politechniki!”, bo przecież to oczywiste, że idą na studia tam, gdzie chcą. Bardzo się cieszymy, że tak jest, bo o to nam chodziło. Mamy jednak wrażenie, że tak wygląda to przede wszystkich w dużych ośrodkach i grupach, które mają lepszy dostęp do inspiracji, informacji, wydarzeń, różnego rodzaju zasobów. W mniejszych ośrodkach, bardziej tradycyjnych społeczeństwach cały czas potrzeba mówić, w różnej formie, o tym, że fajnym pomysłem na życie dla kobiet jest pójście w kierunku nauk technicznych i ścisłych, oczywiście jeżeli mają do tego odpowiednie predyspozycje i taką ochotę.
Dwa lata temu zrobiliśmy badanie „Potencjał kobiet dla branży technologicznej”. Sprawdzaliśmy, czym się różni grupa dziewczyn, które idą na politechniki, od tych, które nie idą. Przebadaliśmy ok. 2 tysiące dziewczyn z całej Polski, z różnych ośrodków. Wyszło nam, że dziewczyny, które wybierają studia na politechnikach, mają w rodzinie albo najbliższym otoczeniu kogoś związanego z taką uczelnią, mają mamę, ciocię, rówieśniczkę. Niestety, w mediach ani w otoczeniu publicznym nie mówi się dużo o tego typu karierach kobiecych, więc dziewczynom brakuje materiału, z którego można „wymyślić” siebie. A to bardzo ważne. W procesie socjalizacji potrzebujemy inspiracji, a zazwyczaj nie ma jej w szkole, w rodzinie, w sferze publicznej. Dlatego tylko dziewczyny bardzo utalentowane w kierunkach ścisłych idą na politechniki.
Z naszych badaniach wynika też, że przeciętna studentka politechniki jest ponadprzeciętnie utalentowana. To niedobrze. Może łamię jakieś tabu, ale tak naprawdę nie chodzi o to, żeby tylko wyjątkowo mądrzy ludzie szli na politechniki. Po prostu potrzebujemy inżynierów. Dla chłopaka studia na politechnice to standardowy wybór. Dla dziewczyn – nie. W naszych działaniach chodzi o to, żeby taki się stał.
Właśnie. To częsty zarzut krytyków akcji „Dziewczyny na Politechniki!”. Pytają oni, dlaczego mamy zwiększać liczbę kobiet na uczelniach technicznych.
Zdecydowanie nie chodzi o bezrefleksyjne zwiększanie procentów. Nasza gospodarka, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, staje się coraz bardziej wyrafinowana. Żeby w niej działać i ją rozwijać, potrzebujemy coraz więcej kompetencji inżynierskich. Obecne zasoby, złożone głównie z mężczyzn, są niewystarczające. A kobiety stanowią połowę populacji świata, więc to rozsądne i logiczne, by także wśród nich szukać talentów w kierunkach technicznych.
W tym momencie w Polsce brakuje 50 tys. specjalistów w branży IT, w Europie miliona, na świecie dziesiątek czy nawet setek milionów. Mówimy o wielkim cywilizacyjnym problemie. Musimy mieć więcej specjalistów w zakresie inżynierii, nauki, innowacji. Musimy zrobić wszystko, by już od małego zachęcić do tego jak najwięcej osób.
Tylko że dziewczynka jest wychowywana na księżniczkę, ma ładnie wyglądać, bawić się lalkami, czytać książki, nie jest zachęcana do tego, żeby konstruować czy projektować, mówić np. będę astrofizykiem. Czy te braki wynikające ze stereotypowej edukacji można nadrobić akcją skierowaną już do licealistek?
Na pewno wychowanie jest determinujące i przez to tracimy talenty. Już na wczesnym etapie zabija się zainteresowanie dziewczynek naukami ścisłymi. Potem jest kolejny trudny moment – kiedy dziewczynki mają 12-13 lat. Wpływ rówieśników jest wtedy bardzo silny i jeśli dziewczynka widzi, że pasjonowanie się naukami technicznymi nie czyni jej fajną, rezygnuje z tego. Przy wyborze studiów też się tak dzieje. Na każdym z tych etapów trzeba coś robić. Jedna akcja, organizowana raz w roku, nawet przez 10 lat, nie rozwiąże problemu.

Akcja „Dziewczyny na Politechniki!” odbywa się na polskich uczelniach technicznych, także na Politechnice Warszawskiej, fot. BPI
Jak na akcję „Dziewczyny na Politechniki!” reagują mężczyźni: licealiści, ale także profesorowie, doktorzy?
Gdyby nie mężczyźni – rektorzy polskich politechnik, tej akcji nigdy by nie było. To oni zdecydowali się 10 lat temu symbolicznie wpuścić kobiety na politechniki – stworzyć akcję skierowaną stricte do kobiet. Teraz takich inicjatyw jest dużo. Wtedy nie było nic. Oczywiście nie jest tak, że każdy profesor na każdej politechnice jest zachwycony, że może pracować z dziewczynami. Ale zauważyłam też ewolucję świadomości. Byli tacy, którzy mieli wątpliwości, mówili, że robimy tę akcję na siłę, że to inżynieria społeczna, a potem zwrócili uwagę, że dziewczyny kończą studia z lepszymi wynikami niż chłopcy, przyjmują role liderskie. W ten sposób polubili pracę z dziewczynami. Wciąż zdarzają się mężczyźni, którzy czują się poprzez naszą akcję dyskryminowani, ale całe szczęście to reakcje marginalne.
Co powiedzieć ludziom, którzy mimo wszystko uważają akcję „Dziewczyny na Politechniki!” za przejaw dyskryminacji, którzy mają pretensje, że pieniądze publiczne i środki pozyskane od sponsorów przeznaczane są na programy czy stypendia dla dziewczyn?
Dla firm to część biznesu. Po latach doświadczeń i badań zauważono, że zespoły mieszane funkcjonują lepiej, tworzą lepsze rozwiązania. Firmy potrzebują więc kobiet, a w branży technologicznej jest ich mało. Skoro więc chcą je zatrudnić, to w to inwestują. To zrozumiały mechanizm rynkowy.
Musimy też obalić pojęcie dyskryminacji. Prawodawstwo i polskie, i europejskie, i globalne bardzo jasno mówi o tym, czym jest dyskryminacja, a czym jest afirmacja. Afirmacja następuje wtedy, gdy w jakimś obszarze jest nierównowaga płci, grupę mniejszościową dodatkowo wspieramy do momentu uzyskania tej równowagi. Tak jest np. w branży technologicznej.
Polska w latach 90. podpisała globalną Konwencję CEDAW o przeciwdziałaniu dyskryminacji, która wyraźnie mówi, że jeśli któraś płeć jest niedoreprezentowana w jakimś obszarze, to zalecane jest dodatkowe wsparcie. To samo jest w Europejskiej Karcie Praw Człowieka i Obywatela, która również zaleca dodatkowe działania afirmujące, mające na celu wyrównanie dysproporcji. Swoje doświadczenia mamy też w polskim prawodawstwie. Nikogo już nie dziwią kwoty na listach wyborczych, określające, jaki ma być na nich udział kobiet.
W jaką stronę w takim razie będzie się rozwijać akcja „Dziewczyny na Politechniki!”?
Chcemy dotrzeć do tych, którzy takich działań potrzebują: do mniejszych ośrodków, mniejszych miejscowości. Będziemy skłaniać uczelnie techniczne, które znajdują się przecież w dużych miastach, do tego, żeby ruszyły w teren. Chcemy dostosować przekaz do nowego pokolenia, tak żeby to, co mówimy, było dla niego zrozumiałe. Będziemy się też starać przełożyć akcję „Dziewczyny na politechniki!” już na same uczelnie, bo tego brakuje, np. organizować programy czy wydarzenia, które będą pokazywać studentkom, jak bardziej spektakularnie kształtować karierę, poznawać pracodawców, uczyć pewności siebie i networkingu, który dla mężczyzn jest dość naturalny, a kobiety go potrzebują. Chcemy mówić społeczeństwu, że dziewczyny nie tylko mogą iść na politechniki, ale że warto, żeby tam szły, chcemy mówić, co mogą potem robić i jak wpływać na otoczenie. Zależy nam na pokazywaniu kobiet – wzorców.
A jeśli ktoś teraz powiedziałby: „Robię akcję Chłopcy do humanistycznych”?
Super.
Czyli taka akcja jest potrzebna?
Bardzo. Tak jak są dziewczyny, które nie idą na politechnikę, bo to się nie mieści w horyzontach ich otoczenia, tak są chłopcy, którzy by chcieli np. pracować z dziećmi, ale tego nie robią, bo to budzi jakiś opór społeczeństwa. Myślę, że uczelnie pedagogiczne czy wydziały filologiczne powinny dbać o to, żeby było tam więcej chłopców. Dzisiaj często dziewczyny stanowią nawet 90% studentów takich kierunków. To niedobrze. Potrzeba większej równowagi płci. Dzieci w przedszkolach czy szkołach potrzebują przecież męskich wzorców. Są to jednak pola, niestety, mniej prestiżowe niż kierunki ścisłe, także dlatego mężczyźni ich nie wybierają. A technologie są kluczowe, bo przynoszą pieniądze i wpływ na kształtowanie przyszłości.
Bardzo dobrze, że jest taka akcja. Dużo się mówi o nierównościach, np., że kobiety choć są lepiej wykształcone, to gorzej zarabiają, ale rzadko się wchodzi w szczegóły. O wiele prościej jest krzyczeć o dyskryminacji i domagać się administracyjnego wyrównywania płac. A dopiero wchodząc w szczegóły okazuje się, że często porównujemy zarobki pań, które robiły doktoraty z socjologii i politologii bardziej z braku innych możliwości i pomysłów na życie niż z zainteresowania z zarobkami mężczyzn z zupełnie innych branż – techników budowlanych, elektryków, elektroników, informatyków, mechaników, którzy nieraz nie kończą studiów nie dlatego, że są na to za głupi, ale dlatego, że rynek pracy już na nich czeka i nie mają czasu, by dopiąć formalności związane z uzyskaniem tytułu. Podłoże tych nierówności bardzo często pojawia się na etapie wyboru szkoły i zawodu. Sam tego doświadczyłem, kiedy szukałem kogoś do pracy i widzę co się dzieje w firmach kolegów (dlaczego nie koleżanek?!). Myślę, że się dużo nie pomylę, jeśli powiem, że w serwisach komputerowych na jedną kobietę przypada co najmniej 20 mężczyzn. Pewnie pokolenia trzeba, by to się w miarę wyrównało, ale akcja „Dziewczyny na politechniki” jest ruchem w dobrym kierunku.